15.8.06

rainy days

Caly dzien spedzony z En Vouge i Chris'em Brown'em powoduje jeszcze wieksze odmozdzenie niz wczorajsze pol litra i 4 piwa... Jeszcze dwa tygodnie temu, kiedy tylko sie dowiedzialem ze spedze tu tylko trzy tygodnie nie chcialem w ogole przyjezdzac, a teraz.. kiedy juz mi wszystko jedno, to wole zostac jak tylko dlugo to bedzie mozliwe. Juz anulowalem bilet powrotny. Prawda jest taka, ze nie mam dla kogo wracac. Dni mijaja szybko, nie wiem czy to przez to, ze cale dnie spedzam juz w pracy, czy moze dlatego ze kazdy dzien wyglada tak samo - ciagle pada, i pewnie to wlasnie powoduje zanik orientacji w dniach tygodnia. Slonca nie widzialem juz trzeci dzien. Ale mimo tego chce tu zostac, nie dlatego ze jest tu 'super', ale dlatego ze wiem ze jak wroce bedzie jeszcze gorzej niz przed wyjazdem. Sam w czterech scianach pierdolca dostane. Czyli bedzie tak jak bylo . Piszac 'sam' mam na mysli doslowne znaczenie tego znienawidzonego przeze mnie slowa, bo nawet Afi zostanie z moimi rodzicami, a co gorsze, to oni tak powiedzieli, i koniec i kropka. Druga sprawa, dziewczyn z ktorymi mieszkalem tez juz tam nie bedzie, bo ostatnio nawet jedna dzwonila i pytala sie kiedy wracam, bo chce oddac klucze... jeszcze troche i bym faktycznie uwiezyl, ze jej zalezy na moim powrocie. Inna sprawa jest to, ze w sumie nie obchodzily mnie one na tyle zebym prowadzil z nimi jakiekolwiek dluzsze rozmowy nie dotyczace rachunkow, czy jakiegos innego badziestwa wiazacego sie ze wspolnym mieszkaniem. Hmm, ale teraz.. to ja nie wiem co zrobie, chyba zaczne gadac do scian, albo jeszcze gorzej - do zdjec ktorych jeszcze nie zdjalem po 19.03, i to wtedy bede mogl nazwac totalnym dnem. Ten rok akademicki, ostatni, zapowiada sie wyjatkowo luzno, no poza pisaniem pracy dyplomowej, wiec czasu bede mial sporo i sam jestem ciekaw jak go spozytkuje, czy tak jak w przed koncem zeszlego roku pijac i palac naprzemiennie, czy moze jednak znajde kogos z kim ten czas bede milo spedzal czas. Tylko ze mna jest tak, ze ja raczej dlugo nie wytrzymam i cos odpierdole, nie wiem co, ale niejednokrotnie glupie rzeczy mi przychodzily do glowy z braku zajecia. Nie no mozna jeszcze ewentualnie zajac sie sportem - taaa, w koncu kierunek studiow... ale to czasami brzydnie nie widzac i tak nic zadnych skutkow, a osiagi siegnely maksimum dwa lata temu i nic do przodu, a i zapal juz nie taki, i troche mniej checi. Pewnie skonczy sie to tym ze rzuce wych-fiz i moze zaczne ta cholerna anglistyke, tak jak bylo w zamysle 3 lata temu. Ale czy z kolei, znajac siebie, nie stawiam sobie za wysoko poprzeczki, w koncu z dnia na dzien co raz mniej rzeczy mi sie chce robic, wiec po co sie oszukiwac. A co dopiero mowiac zeby mi na czyms zalezalo.
Teraz poki co musze sie skupic na tym co robie, i moze zaczac cos planowac z Bartkiem kiedy obaj wrocimy do Polski, jakies imprezy, wypady. 'Cos' zeby nuda i powszechna pustka przeplatana z samotnoscia nie strawily mnie doszczetnie. Pozyjemy zobaczymy. Tymczasem jutro kolejny deszczowy dzien...

Brak komentarzy: